Obiecałem Viridianie 01.10.2020. Dotrzymuję słowa. Notka wspomnieniowa. O tym jak dzieci potrafią być okrutne.

Byłem dzieciakiem . Jeszcze w przedszkolu wydawało mi się że jestem jak inni.

Ale w podstawówce zaczęło się "ustawianie" i pokazywanie gdzie czyje miejsce.

Byłem chudy, mniejszy od większości dziewczynek, sprawiający wrażenie niedożywionego.

I te okropne pingle.

Nic tylko zachęta żeby takiemu przylać. Aż się sam prosi, bo jak takiemu nie wskazać jego miejsca?

W dodatku, rodzice ubzdurali sobie dla mnie Ognisko Muzyczne i grę na skrzypcach, bo dziadek grał...

Nic nie miałem do gadania. Na nic protesty.

I tak:pingle, wzrost i ganianie z futerałem. Nic tylko prać. Grzech nie wykorzystać okazji.

I upokarzające ganianie co rusz do ubikacji- cierpiałem na wyniszczające biegunki.

Leczono mnie "na chama" lekami przeciw newicy,  często udawałem tylko że przyjmuję.

Aż stary doktor, Pan Niebudek (Wieczny Odpoczynek...) rozpoznał u mnie naraz celiakię i skazę białkową.

Zmiana diety stopniowo pozwoliła mi rosnąć.

Jednak wciąż ciążyła na mnie opinia kabla i donosiciela.

Gdy cokolwiek zbrojono, zaraz "nieznani sprawcy" kablowali a największy bysior nieodmiennie wskazywał "winowajcę".

Kogo?

Zgadnijcie.

Trzeba mnie było ukarać.

Podczas wychodzenia ze szkoły, w szatniach dostawałem regularny omłot.

I tak, poobijany, zakrwawiony wracałem do domu.

Matka w panice. Ja milczałem przed rodzicami i Wychowawczynią.  Lekarz, znów kolejne tabletki na uspokojenie"bo nerwica szkolna" aż pewnego razu...

Miałem już około 14 lat. Szatnia opróżniła się, zostałem ja i mój oprawca.

Reszta klasy zza krat patrzyła jak szykuje się lanie w klatce.

Tymczasem on podniósł łapy w górę i odstawiał gladiatora, chyba z oglądanych VHS-ów.

Przykucnąłem wiążąc buty i z całej siły skoczyłem uderzając "bohatera" głową w brzuch.

Stracił oddech. Runął w tył.

Już siedziałem mu na ramionach. Nie mógł mnie dosięgnąć rękoma ani kopnąć.

Zacząłem z całej siły regularną młóckę po twarzy, oczach, uszach, rozkwaszając mu nos.

Ktoś krzycząc pobiegł po pomoc.

Nadbiegła z Pokoju Wychowawczyni.

Popatrzyła na moje skrwawione ręce ze zdartą skórą.

Na zmasakrowanego przeciwnika.

Ktoś zawołał higienistkę.

Ta zaprowadziła poszkodowanego do gabinetu, opatrzyć go.

Mnie Wychowawczyni do dyrektora.

Mówiłem Pani że to tak sie skończy, powiedział. I... zdradził mi kto był dyżurnym kablem klasowym.

Groził mi sąd i ew. reedukacja, straszono Poprawczakiem.

Ale wstawił się za mną... Ojciec mego kata.

Kolega mojego taty i jego wspoółkonspirator w SW.

Gdy dowiedział się o przyczynach zajścia, jego syn ponoć oberwał jeszcze od niego i przez trzy tygodnie nie pokazywał się w szkole.

Miałem spokój do końca podstawówki.

A mój tato widząc że nie puściłem pary nawet przed rodzicami, wtajemniczył mnie w kolportaż ulotek SW.

Ale o tym już pisałem.

              post scriptum.

Gdy trafiłem do technikum, jeden z uczniów, syn jednej z nauczycielek zawodu usiłował się "ustawić" mym kosztem.

Zaczął mnie zaczepiać, szarpać, licząc na łatwe zwycięstwo w sprowokowanej bójce.

A ja raz oberwałem, odbiłem następne uderzenie i... zaszedłszy go od tyłu założyłem klasycznego "nelsona" aż zwiotczał.' Koledzy, dotychczas dopingujący go, pobiegli po pomoc i gratulowali mi jednocześnie skutecznego odporu.

Okazało się że mój kat z podstawówki był jego kolesiem i napuścił na w jego mniemaniu łatwą ofiarę.

Gdy sprawa się rypła, tamten znów oberwał a mój podduszeniec stał się z dnia na dzień serdecznym kolegą.

I tak jest do dziś.

A skrzypce, b.cenny zabytkowy, użytkowy instrument wystawiłem na sprzedaż.

  https://www.olx.pl/oferta/sprzedam-zabytkowe-skrzypce-w-korzystnej-cenie-CID751-IDv3kPF.html#2b84482a94;promoted

Ot, odrobina interesowności:)

Już nie zagram(chlip- nieszczerze:(